Co takiego jest w Axalp, że się tam z takim zapałem wybraliśmy, a wyjazd planowaliśmy parę miesięcy wcześniej?
Otóż co roku w Axalp zbierają się fani lotnictwa, ponieważ szwajcarskie wojska lotnicze przeprowadzają treningi swoich pilotów, które są połączone z dość specyficznymi pokazami lotniczymi.
Co jest w nich takiego specyficznego?
Sceneria w której odbywają się pokazy. W odróżnieniu od innych tego typu imprez nie jest nią lotnisko, lecz alpejskie szczyty i doliny, które stanowią niesamowite tło dla prezentujących się w powietrzu maszyn.
Nie często zdarza się widzieć odrzutowce latające między górami (przy prędkości ponad 500 km/h), które dodatkowo strzelają ostrą amunicją do celów naziemnych zlokalizowanych na miejscowym poligonie Ebenfluh położonym na wysokości około 2250 m n.p.m.
Brzmi ciekawie?
A wygląda naprawdę imponująco!
Jest to wyprawa dla prawdziwych pasjonatów lotnictwa.
Aby móc podziwiać piękno samolotów, trzeba wspiąć się na wysokość 2240 metrów n.p.m. na KP lub sąsiednią górę Tschingel i być tam tuż po świcie.
Czyli realnie trzeba wstać bardzo, bardzo wcześnie rano, i już najpóźniej po 5 (po ciemku, z czołówkami) wyruszyć na wspinaczkę.
Trud wspinaczki wynagradza możliwość oglądania wschodu słońca w pięknej scenerii szwajcarskich Alp – a widoki zapierają dech w piersiach – uwierzcie mi!
Dla tych z lepszą kondycją alternatywę stanowi góra Wildgarst ok. 2900 m n.p.m. na którą wykonywanych jest część nalotów.
Ale Axalp to nie tylko lotnictwo!
To urokliwa mała wioska z przepięknymi domkami. To pasące się krowy na stromych łąkach które budzą nas dzwonieniem dzwonków zawieszonych u szyi. Axalp to niesamowite widoki, świetnie przygotowane trasy turystyczne i wspaniały wypoczynek na świeżym powietrzu.
Mój mąż wraz z grupą przyjaciół jeździ do Axalp co roku. Ja, razem z dziećmi wybrałam się po raz pierwszy.
I pomimo tego, że naszej 3 letniej Milenie, nie udało się wyjść na górę i musiałam z nią zawrócić, cieszę się, że pojechałam.
To było naprawdę niesamowite przeżycie!
Czy pojadę tam za rok? Oczywiście, nie ma innej opcji!
Mam rok czasu na przygotowanie Mileny do wspinaczki na Brau. I na pewno nam się uda!
Jestem mądrzejsza o parę doświadczeń związanych ze wspinaczką po górach z małym dzieckiem.
Wiem na przykład, że nim wyruszy się na wspinaczkę z małym dzieckiem spiętym z tobą uprzężą na wysoki szczyt – konieczne jest wcześniejsze, co najmniej parokrotne przetestowanie tego w niższych górach.
Milena nigdy nie chodziła w uprzęży, bała się, że spadnie ze zbocza i zupełnie nie rozumiała, że ma na sobie uprząż i jak się sturla to linka ją zatrzyma.
Zwłaszcza, że dzień wcześniej byłyśmy na jednym z naszych licznych spacerów i sturlała mi się metr w dół zbocza.
Nic jej się nie stało, bo sturlała się po trawie. Niemniej myślę, że wystraszyła się na tyle skutecznie, że w drugim dniu pokazów, gdy „atakowałyśmy” szczyt, po prostu wystraszyła się wysokości i tego, że znów może się sturlać.
Ruszaliśmy bardzo wcześnie rano, po ciemku. Bardzo podobał jej się wjazd kolejką krzesełkową w zupełnej ciemności i ciszy. Póki było ciemno – wszystko było wspaniale. Bawiła się czołówką siedząc w nosidle, później sama dzielnie maszerowała. Gdy wstało słońce – radość zmieniła się w płacz.
Więc ja z Mileną i Krzysiem zawróciliśmy a mój mąż zaatakował z sukcesem Wildgarst.
Mój plan na tegoroczny wyjazd do Axalp był prosty: wypocząć, dużo spacerować, sycić oczy widokami, naładować moje akumulatory, spróbować wyjść na szczyt w Mileną, zjeść bardzo specyficzne danie Chäsbrätel – o którym tyle mąż mi opowiadał.
Wszystkie punkty mojego planu udało mi się zrealizować plus parę niespodziewanych takich jak: chęć Mileny do skakania w przepaść z kolejki krzesełkowej ;) lub samodzielna kąpiel Mileny w korycie pełnym wody :)
Jesteście pewnie ciekawi co to jest Chäsbrätel?
Jest to po prostu ser na ciepło podgrzewany w specjalnej maszynie, rozsmarowany na chlebie, posypany pieprzem i słodką papryką. Pyszny, szwajcarski, ciągnący się… Niebo w gębie! Pomyślicie, nic w tym na tyle niesamowitego, żeby postawić sobie to jako jeden z najważniejszych celów podróży?
Nic bardziej mylnego :)
Otóż aby spróbować tego specjału trzeba: po pierwsze wydrapać na dość stromą górkę (idąc asfaltem), która sama w sobie aż tak stroma nie jest. Pod warunkiem, że idzie się samemu z plecakiem tylko.
Poziom trudności wzrasta niebotycznie, gdy mąż rzuca: weźmiesz sobie wózeczek i się przespacerujecie.
Konia z rzędem temu, kto wypychał wózek z 12 kg ciężarem w środku pod taką górę!
W przyszłym roku jednak nie posłucham męża i wezmę dziecko w nosidło turystyczne, zamiast wpychać tam wózek. To, że pcha się po asfalcie wcale nie sprawia, że jest łatwiej ;)
Na szczęście poszedł ze mną Jakub, więc pchaliśmy na zmianę, ten kto nie pchał to odpoczywał i zmiana. Zmian było wiele ;)
Po wypchaniu wózka na koniec drogi dochodzimy do obory.
I tu tkwi całe sedno tej wyprawy.
Otóż obora, w której na co dzień przebywają krowy, zmienia się w restaurację.
Do środka wstawiane są stoły, ławy i już restauracja gotowa. A jak komuś przeszkadza krowie łajno na ścianach i wszechobecny smród – to już jego problem ;)
Dla mnie właśnie ten klimat obory, krowie łajno na ścianach, smród i kroma Chäsbrätel oraz zimne piwo to było właśnie to coś – co sprawiło, że wyprawa do Axalp nabrała rumieńców. Było dokładnie tak jak opisywał to mój mąż.
Niezapomniane przeżycie i niesamowite jedzenie!
Całe dnie spędzałam z dziećmi na spacerach po okolicy. Pierwszego dnia wyjechałam z Mileną pod szczyt i stamtąd obserwowałyśmy treningi. Bowiem w Axalp plan pokazów jest zawsze taki sam: poniedziałek i wtorek treningi, środa i czwartek – pokazy. O ile pogoda pozwoli oczywiście, bo jak wszyscy wiemy w górach pogoda jest dość kapryśna.
W tym roku w dni treningowe dopisała nam cudowna, piękna, słoneczna pogoda. Dzięki temu udało się nam zrobić wiele fantastycznych zdjęć. Niestety pokazy (środa i czwartek) zostały odwołane z powodu niesprzyjającej pogody.
W dni w których pogoda daje się we znaki, a pokazy i treningi zostają odwołane, warto zjechać na dół do miejscowości Meiringen, znajduje się tam wyjątkowa baza lotnicza, przez której pas startowy przechodzi najzwyklejsza droga. Podczas startu lub lądowania droga ta zamykana jest za pomocą najzwyklejszych szlabanów jakie znamy z naszych przejazdów kolejowych :)
Jakby tego było mało, to baza ta w żaden sposób nie jest ogrodzona i możemy podziwiać startujące i lądujące maszyny, dosłownie z kilkudziesięciu metrów!
Cała wyprawa do Axalp zostawiła mi tysiąc niezapomnianych wrażeń.
To naprawdę warto przeżyć, zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie jakie my mieliśmy!
W tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim z „naszej” paczki – mojemu mężowi za to, że nas zabrał, Szymonowi, Damianowi, Thomasowi, Dagmarze, Agnieszce i Marioli, za ten niesamowity czas i przygodę.
Kochani to była naprawdę wielka przyjemność spędzać ten niezapomniany czas z Wami.
Do zobaczenia w Axalp za rok!