W niedzielę zaplanowaliśmy wyjazd do Wenecji. Rano trochę plażowaliśmy (bokami mi już to zaczęło powoli wychodzić):
w porze sjesty spakowaliśmy się i zebraliśmy z kempingu. Zatrzymał nas szlaban.
Okazało się, że w porze sjesty nie tylko nie przyjmują nowych gości, ale i nie wypuszczają starych. I cały misterny plan podróży klimatyzowanym autem w porze największego upału oraz zwiedzanie Wenecji po południu poszedł… w diabły.
Nawet po negocjacjach pani szlabanu nie podniosła – bo nie, bo sjesta i koniec pieśni. Wyżej pępka nie podskoczysz. Wróciliśmy autem na nasze miejsce i cóż robić…? Poszliśmy do sklepu po wino (sklep oczywiście zamknięty), lody (które cudem udało się kupić) i wróciliśmy na kemping. Podczas bezsensownego włóczenia się po mieście zrobiliśmy parę fotek – ale jakiejś większej woli walki nie było:
Po sjeście (gdy już szlaban był otwarty) pojechaliśmy obczaić miejsce do parkowania oraz najlepsze miejsce do oglądania poniedziałkowych pokazów w Lignano Sabbiadoro. Bez większego problemu udało nam się znaleźć fajne miejsce parkingowe, odhaczyliśmy je na mapie i wróciliśmy na kemping. Daniel poszedł z dziećmi na plażę (bo co tu innego robić?) a w międzyczasie przyjechali do nas na motorach Express z Łatką (którzy nota bene też napotkali opór, że nie ma wolnych „piazzole” – boże Ci włosi to serio – dziwny naród…).
Hej! My, nauczeni doświadczeniem, wyprowadzaliśmy auto poza kemping, gdy planowaliśmy wyjazd w porze sjesty. Bo sjesta rzeczą świętą jest- na jednym z odwiedzanych kempingów pan porządkowy upominał nawet dzieciaki, żeby w tym czasie za bardzo nie hałasowały.
@ dsmiatek – no nam tego doświadczenie brakowało…no ale już je nabyliśmy ;)
Na naszym na szczęscie nie zrzędzili, że dzieci za bardzo hałasują.